środa, 29 maja 2013

Rady Słownej

Na początku nie ma podstawy stworzenia,
       bo nie była utworzona z powodów i okoliczności.
W ciągu nie ma treści przebywania,

       bo jest w wielkiej niepewności.
W końcu nie ma drogi przechodzenia,

       bo postać słowa się nie zmienia.
Nie ma więc celu w pragnieniu zdobycia trzech postaci,

       bo jest się zbawionym w otchłani świadomości rzeczywistości.

Gdy zdobywasz postaciowo samoistny rozum,
       zanika patrzenie na ziemię i drogę,
nie patrzy się na słowo powodu i celu.
       Okoliczności nie przeszkadzają, ani nie pomagają
przejrzystemu stanowi ogarniającemu niebo.
Cel jest wolny od stwarzania i niszczenia,
       bo świadomość jest zbawiona na swej ziemi.

Świadomość, ten samoistny rozum,
nie doświadcza bycia powodów i okoliczności, stwarzania i niszczenia,
nie wylicza ziem, dróg i celów,

jest wybawiona od treści siedemnastu uczuć.

Zdobywanie jest zbawione na swej ziemi,

       bo rozum z przestrzeni pojawia się jak grom.
Postępowanie jest zbawione na swej ziemi,
       bo świadomość powodów i celów pojawia się jak grom.
Pojmowanie jest zbawione na swej ziemi,

       bo świadomość widząca wady pojawia się jak grom.
Sprawca jest zbawiony na swej ziemi,

       bo świadomość wyobrażenia i próżni pojawia się jak grom.

W niestwarzaniu słowności duszy

przechodzi się poza drogę wymyślnych i niewymyślnych zdań,
poza treść czterech imion.
Widzenie bycia i głos wyobrażenia to droga przepełnienia.


Wyciąg próżnego celu zbawienia siebie
skłaniający do stronniczego patrzenia jest pomyłką.
A zupełnie wolne od wymagań, przechodzące poza wysiłek,

rozległe naczynie słowności to szczęśliwość.

Przez czystość rozumu nie ma nawet nazwy dla krążenia.
Wieczny, pierwotny święty, niegardzący pięcioma powłokami,
jest pełen ozdób jasnego rozumienia świadomości.
Równość Dobra nie upada w stronniczość.

Nieszczęśni nieobstający przy tym

pragną śmietanki, a doją za rogi.
       Swym ozorem sięgają nieba.
Miejsca żarłoków olśnionych żywiołami

łącząc balsam z trucizną, zatrzymują życie stworzeń.
Gubiąc cel patrzenia, ćwiczenia i działania, idą na dno.
Psując porządek obowiązku i przykazania,
       zalewają usta krwią serca.

Tak mówiła Słowna, Cioza Ponmo (gco za bon mo) za pośrednictwem znaków. Te słowa wyłuskał Pamiętne Niebo, Trenpa Namka (dran pa nam mkha') i zawarł w Radach żeńskiego dziedzictwa ze zbioru Usunięcia granicy wiecznego tronu  (ye khri mtha' sel). Przekład własny.

Słowna (Cioza Ponmo)

གཅོ་ཟ་བོནམོ

རྒྱུ་རྐྱེན་གྱིས་མ་བསྐྱེད་པས་ཐོག་མར་སྐྱེ་བའི་གཞི་མེད།
།ངེས་མེད་ཆེན་པོར་འདུག་པས་བར་དུ་གནས་པའི་ཡུལ་མེད།
།བོན་གྱི་སྐུ་ལ་འགྱུར་བ་མེད་པས་ཐ་མར་འགྲོ་བའི་ལམ་མེད།
།སྣང་སྲིད་རིག་པའི་ཀློང་དུ་གྲོལ་བས་སྐུ་གསུམ་ཐོབ་འདོད་ཀྱི་འབྲས་བུ་མེད་དོ།

རང་བྱུང་ཡེ་ཤེས་སྐུར་ཐོབ་ས་ལམ་ལྟོས་པ་ཟད།
།རྒྱུ་འབྲས་བོན་ལ་མི་ལྟོས་མཁའ་ཁྱབ་དང་བའི་ངང༌།
།རྐྱེན་གྱིས་བར་མ་ཆོད་ཅིང་གཉེན་པོས་གཞོམ་དུ་མེད།
།རིག་པ་རང་སར་གྲོལ་བས་འབྲས་བུ་སྐྱེ་འཇིག་བྲལ།

རིག་པ་རང་བྱུང་ཡེ་ཤེས་འདི།
།རྒྱུ་རྐྱེན་སྐྱེ་འཇིག་ཡོད་མ་མྱོང༌།
།ས་ལམ་འབྲས་བུ་བགྲང་བ་མེན།
།སྣང་རྟོག་བཅུ་བདུན་ཡུལ་ལས་གྲོལ།

དབྱིངས་ལས་ཡེ་ཤེས་ཐོག་བབས་ཤར་བས་ཐོབ་བྱེད་རང་སར་གྲོལ།
།རྒྱུ་འབྲས་རིག་པ་ཐོག་བབས་ཤར་བས་ཐེག་པ་རང་སར་གྲོལ།
།སྐྱོན་སྣང་རིག་པ་ཐོག་བབས་ཤར་བས་འཛིན་བྱེད་རང་སར་གྲོལ།
།སྣང་སྟོང་རིག་པ་ཐོག་བབས་ཤར་བས་བྱེད་མཁན་རང་སར་གྲོལ།

སེམས་ཀྱི་བོན་ཉིད་སྐྱེ་མེད་ལ།
།སྤྲོས་དང་མ་སྤྲོས་ཚིག་གི་ལམ།
།མཚན་མ་རྣམ་བཞིའི་ཡུལ་ལས་འདས།
།ཡོད་མཐོང་སྣང་གྲགས་རྫོགས་ཆེན་ལམ།

བདག་གྲོལ་སྟོང་པ་དོན་གྱི་བཅུད།
།ཕྱོགས་ལྟ་མགོ་མཉམ་གོལ་ས་ཡིན།
།རེ་དྭོགས་ཡོངས་བྲལ་རྩོལ་ལས་འདས།
།བོན་ཉིད་སྣོད་ཡངས་བདེ་བ་ཆེ།

ཡེ་ཤེས་རྣམ་པར་དག་པས་འཁོར་བ་ཡི་མིང་ཡང་མེད།
།ཕུང་ལྔ་མ་སྤངས་ཡེ་ནས་གདོད་སངས་རྒྱས།
།རིག་་་་ཤེས་གསལ་བའི་རྒྱན་རྣམས་རྫོགས།
།ཀུན་བཟང་མཉམ་ཉིད་ཕྱོགས་མ་ལྷུང༌།

འདི་ལ་མི་གནས་སྐལ་མེད་རྣམས།
།ཞོ་འདོད་རྭ་འཇོ་ཁྱི་ལྕེ་གནམ་ལ་སྙོག
།འབྱུང་བའི་བཀྲག་ཉམས་རག་ཤ་སྲིན་པོའི་གནས།
།བདུད་རྩི་དུག་དང་སྦྱར་བས་སྐྱེ་འགྲོ་སྲོག་བཟུང་འཆད།
།ལྟ་བསྒོམ་སྤྱོད་འབྲས་འཆོལ་བས་འོར་མོ་ཁུང་དུ་འགྲོ།
།དམ་ཚིག་བཀའ་ཁྲིམས་ཉམས་པས་སྙིང་ཁྲག་ཁ་རུ་ལྷུག

།ཅེས་གཅོ་ཟ་བོན་མོ་གསུངས་སོ། །མཁས་པར་སྦྱངས་པའི་དྲན་པ་ནམ་མཁའ་ཡིས་ཡེ་ཁྲི་མཐའ་སེལ་གྱི་རྒྱུད་ལས་མོ་རྒྱུད་གདམས་པ་ལ་སྦྱར་ཏོ།

wtorek, 7 maja 2013

Pamięć ‒ lustro duszy

Witaj, królu samoistnej pamięci!

Jestem lustrem pamięci,
trzeźwą pamięć objawiam.
Spójrzcie, zdrowi druhowie.
Gdy mnie tylko ujrzycie,
na podstawie pamięci
przyzwijcie trzy rzadkości
nierozłączne z duchownym.
Patrzcie nieustępliwie
w samą duszy istotę.
Pamięć to korzeń słowa,
pamięć – zasadą drogi,
pamięć – warownią duszy,
pamięć jest przyjacielem
swoistego poznania,
pamięć jest pomocnikiem
gestu, spełnienia, rdzenia.
Jeśli nie ma pamięci,
zwyciężają omamy.
Jeśli nie ma pamięci,
rozpraszasz się leniwy.
Jeśli nie ma pamięci,
wszelkie grzechy popełniasz.
Jeśli nie ma pamięci,
nie pomagasz nikomu.
Kiedy nie masz pamięci,
jesteś jak kupa łajna.
Kiedy nie masz pamięci,
jesteś jak zdechła ryba.
Kiedy nie masz pamięci,
jesteś jak trup bez serca.
Przyjaciele, błagajcie
o wzmocnienie pamięci.
Obyście tylko mogli
sami rozpoznać pamięć
przez wykształcenie ducha
zacnego duchownego.

Tymi oto słowami
zły mnich, Gładki Głos Piorun,
Byk z Górnymi Zębami,
poświęcił przyjaciołom
podziwiającym słowo
przywołanie pamięci.

Zdrowie wszystkim!


Wielebny Niosiul Kenpo (Nyoshul Khenpo Rinpoche),
Dziamiank Dordzie (Jamyang Dorje)
སྨྱོ་ཤུལ་མཁན་འཇམ་དབྱངས་རྡོ་རྗེ་རིན་པོ་ཆེ།

༄༅།།དྲན་པ་སེམས་ཀྱི་མེ་ལོང་བཞུགས།།

།རང་བྱུང་དྲན་པའི་རྒྱལ་པོ་ལ་ཕྱག་འཚལ་ལོ།
།ང་ནི་དྲན་པའི་མེ་ལོང་ཡིན།
།བག་ཡོད་དྲན་པ་གསལ་བར་སྟོན།
།གཟིགས་ཤིགས་རྡོ་རྗེའི་མཆེད་གྲོགས་རྣམས།
།ང་ཉིད་མཐོང་ཚེ་དྲན་པ་བརྟེན།
།བླ་མ་གུ་རུ་དབྱེར་མེད་པར།
།དཀོན་མཆོག་གསུམ་ལ་གསོལ་བ་ཐོབ།
།མ་ཡེངས་སེམས་ཀྱི་ངོ་བོར་ལྟོས།
།དྲན་པ་ཆོས་ཀྱི་རྩ་བ་ཡིན།
།དྲན་པ་ལམ་གྱི་དངོས་གཞི་ཡིན།
།དྲན་པ་སེམས་ཀྱི་རྟེན་མཁར་ཡིན།
།དྲན་པ་རང་རིག་ཡེ་ཤེས་གྲོགས།
།དྲན་པ་ཕྱག་རྫོགས་དབུ་གསུམ་རྟེན།
།དྲན་པ་མེད་པ་བདུད་ཀྱིས་བཅོམ།
།དྲན་པ་མེད་པ་ལེ་ལོས་གཡེང་།
།དྲན་པ་མེད་པས་ཉེས་ཀུན་བྱེད།
།དྲན་པ་མེད་པས་དོན་མི་གྲུབ།
།དྲན་མེད་སྐྱག་པའི་ཕུང་པོ་འདྲ།
།དྲན་མེད་གྲོག་སྐམ་ཉ་རྒྱ་འདྲ།
།དྲན་མེད་སྙིང་མེད་རོ་དང་འདྲ།
།གྲོགས་དག་དྲན་པ་བརྟེན་པར་ཞུ།
།རྗེ་བཙུན་བླ་མའི་ཐུགས་བསྐྱེད་ཀྱིས།
།དྲན་པ་རང་ངོ་ཤེས་པར་ཤོག

།དེ་སྐད་དྲན་པའི་བསྙེལ་གསོལ་འདི།
།ཆོས་ཀྱི་སྤྱན་ལྡན་གྲོགས་རྣམས་ལ།
།བན་ངན་འཇམ་དབྱངས་རྡོ་རྗེ་ཞེས།
།བ་གླང་ཡ་སོ་ཅན་དེས་ཕུལ།

།སརྦ་མངྒ་ལཾ།

niedziela, 5 maja 2013

Diabeł w buddyzmie

   W dziejach świata, w wielu różnych krajach i wiekach, słyszy się o dobru i złu, a także o dobrych i złych duchach toczących ze sobą nieustanną walkę. W Polsce szerokie spojrzenie na rzeczywistość złego ducha zwanego diabłem daje nam Kościół Katolicki, który podaje także sposoby na jego zwalczanie. Ponieważ ten diabeł jest duchem kłamstwa, najlepszym sposobem na jego zwalczenie jest prawda. Dlatego Pan Jezus mówił: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32). Tą prawdą jest sam Jezus Chrystus, który przez swe poświęcenie pokazał, że rzeczywiście jest drogą, prawdą i życiem. Spotykamy się jednak z tym, że chrześcijanie, którzy mieli iść za tą prawdą, niesłusznie oskarżają ludzi innych wyznań o satanizm albo spółkowanie ze złym duchem, pochopnie i lekkomyślnie nazywając szatańskim wszystko, co obce i nieznajome. Często nie dociekają oni prawdy, ale ulegają mylnym, powierzchownym osądom i zdaniom. Tak więc zdarza się, że według tych chrześcijan nawet Budda jest szatanem, a buddyzm rodzajem satanizmu albo okultyzmu. Ze względu na te różne zarzuty napiszę krótko o rzeczywistości diabła widzianej oczami buddyzmu. 
   Budda jako postać dziejowa jawi nam się jako nadzwyczajny święty obdarzony wszechwiedzą i potrafiący zaradzić wszelkim ludzkim troskom. W żywocie Buddy Siakjamuniego słyszymy o tym, jak będąc jeszcze młody, opuścił on pałac i udał się na surową pokutę w poszukiwaniu oświecenia. Tam został wystawiony na różne pokusy i nagabywanie diabła. Ten zły duch, zwany po indyjsku marą, nachodził go, pokazując różne złudzenia, które miały odwieść Buddę od jego duchowego ćwiczenia. Diabeł więc pokazywał mu się w postaci różnych ponętnych zjawisk, a w końcu natarł na niego szturmem jako przerażające zastępy wojsk. Budda jednak pozostał niewzruszony w swym zamyśleniu i rozpoznał wszystko jako przemyślną sztuczkę. Po pokonaniu demona niezachwianym spokojem, rzeczywiście się uświęcił i wówczas wyruszył, aby głosić słowo i prowadzić proste i uczciwe życie. Tak stał się znany jako Zwycięzca.   W życiu Buddy nie widać niczego, co skłaniałoby do kojarzenia go z diabłem, czy szatanem. Jest on osobą powściągliwą, stroniącą od namiętności i wygód, a do tego niezwykle mądrą, potrafiącą dać dokładne wyjaśnienie prawdy. Nie ma w nim również żadnej pychy, która mogłaby wskazywać na jakąś zależność od złego ducha. Budda jest niezwykle skromny i prostolinijny.
   Zarzuca się czasami, że świątynie buddyjskie obfitują w znaki węży i demonicznych istot, i to miałoby stanowić o zależności buddyzmu od złego ducha – o pewnym satanizmie albo okultyzmie. W tym przypadku trzeba się dobrze przypatrzyć jakie jest stanowisko owych węży i istot demonicznych – jak odnoszą się do nich wyznawcy buddyzmu. Sama obecność tych stworów w dziełach sztuki i miejscach świętych nie oznacza, że są one przedmiotem czci. Również na kościołach chrześcijańskich spotkać można różne obrazy węży, smoków i nieziemskich bestii, ale to nie oznacza wcale, że chrześcijanie są ich czcicielami. Sam obraz Jezusa wiszącego na krzyżu mógłby być zastanawiający dla postronnego przechodnia nieznającego wiary chrześcijańskiej. Mogłoby się wydawać, że chrześcijanie są czcicielami śmierci albo zabójstwa, bo oddają cześć jakiemuś skazańcowi na krzyżu. Znając jednak wiarę chrześcijańską, dobrze wiemy, że Ten Skazany na Krzyżu jest obrazem życia i zmartwychwstania wbrew pozorom nędznej śmierci.
   Patrząc więc na świątynie buddyjskie ze znakami węży i istot demonicznych, powinniśmy dobrze się zastanowić, jakie jest ich istotne znaczenie i jak sami wyznawcy buddyzmu spoglądają na te wyobrażenia. Nie jest słusznym sądzić po samych tylko pozorach. Według opowieści Budda okiełznał wszystkie złe duchy razem z ich wodzem, tak że stały mu się one poddane. Dlatego nieraz Budda przedstawiany jest jako chroniony przez węża-kobrę albo siedzący na tronie z dzikich zwierząt. Czasami bramy świątyń buddyjskich są strzeżone przez jakieś przerażające potwory (w postaci posągów lub malowideł), a słupy świątyń bywają okalane wężami. Obecność tych wszystkich złych duchów w sztuce nie oznacza ani poddania się złym mocom, ani też wysługiwania się nimi. Oznacza to raczej obrócenie zła na dobro, okiełznanie złej mocy i przeistoczenie jej w siłę dobra.
   Nie jest też tak, że poszukuje się tej złej mocy i wchodzi się z nią w jakieś ugody albo związki. Zwyczajnie przez moc rozumienia dobra niszczy się zło w sobie i w ten sposób wszelkie zło zostaje odmienione. Demony nie są już więcej szkodliwe, bo w wierzącym zamknięte zostają drzwi na wejście pokusy i słabości. Przez to, że demony nie są więcej szkodliwe, stają się pomocą. Ale nie jest to rodzaj pomocy służalczej.
   W buddyzmie nie szuka się pomocy demonów, ani nie tworzy się z nimi żadnych ugód. Wierzący sam albo z mocą łaski pokonuje demony i ma nad nimi władzę. Władza ta przejawia się w tym, że demony nie mają już więcej mocy nad wierzącym, ale są mu poddane. Jednak nie stają się one ani doradcami, ani towarzyszami w drodze. Zajmują miejsce najniższe, zaraz pod stopami świętego. Są zgniecione i zmiażdżone. Będąc zgniecionymi, nie mają głosu. Jeśli przychodzą do świętego i chcą służyć dobrej sprawie, wtedy spełniają zadanie posłańców. Ale nawet w tej roli są one wyznaczane tylko do zadań doczesnych, a nigdy nie mają znaczenia w sprawach wagi duchowej. Ich miejsce jest więc poślednie – nie kształtują one w żaden sposób obrazu nauki. Przypominają błoto, które może posłużyć do zbudowania świątyni albo utworzenia świętego posągu.
   To dotyczy wstępu – o diable w życiu Buddy i diabłach obecnych w sztuce buddyjskiej.


Św. Małgorzata ze smokiem,
sztuka chrześcijańska
(Muelhausener)

   Następnie, aby opowiedzieć o znaczeniu diabła w rozumieniu duchowym, odniesiemy się do przekazu obrządku bon, który jest spójny i zgodny z tym, co przekazuje sam buddyzm.1
   Nauczyciel bonu, Tonpa Sienrab, tak jak Budda, przeszedł zwycięsko przez walkę ze złym duchem i nauczał o tym, jak go pokonać i nie ulegać jego wpływom. W swoich przykazaniach Sienrab wyliczył mnóstwo rodzajów różnych demonów, ale przede wszystkim wskazywał na zagrożenie ze strony nieświadomości i namiętności, i to w nich upatrywał największych wrogów świętości. Powiedział On: „Zajmowanie się własną osobą jest obłudnikiem (tzn. demonem)”;2 a także: „Skąd na początku wzięli się obłudnicy? Pojawili się za sprawą nieświadomości i niezrozumienia”.3Namaszczony jest bezbłędny, a obłudnik błędny, działa przewrotnie”.4
   Tutaj opowiemy o rozumieniu diabła na podstawie przykazań o duchu obłudnika albo kusiciela (tyb. bdud, sanskr. mara), jakie dał Tonpa Sienrab swoim uczniom.5 Nauczyciel wyróżnił pięć rodzajów obłudników: (1) obłudnik (powszechnej) namiętności, (2) obłudnik przybrania ustroju, (3) obłudnik zabezpieczenia się przed losem śmiertelnika, (4) obłudnik wizerunku złudzenia i błędu, (5) obłudnik dziecka Boga.6
   Diabeł działa więc przez (1) namiętność. Sienrab nazywa tego diabła (1) obłudnikiem rzeki chciwości, (2) obłudnikiem płomienia nienawiści, (3) obłudnikiem gęstego mroku gnuśności, (4) obłudnikiem skalistej góry pychy i (5) obłudnikiem wichury zazdrości.
   Zmysłowość, czyli kierowanie się zewnętrznymi pobudkami, jest niebezpieczeństwem. Siła żywiołów występująca w nadmiarze stanowi zagrożenie dla życia. Podobnie namiętności są zagrożeniem dla osobistej świętości. Święty (Budda) jest znany jako ten, który panuje nad namiętnościami.
   Diabeł działa także przez (2) przybranie ustroju (organizmu, powłoki cielesnej). To oznacza utożsamienie się z tym, co rozumiane jest jako pięć ustrojów, a więc utożsamienie się z obrazem, wrażeniem, współczuciem, współpracą i czuciem. Jest to pojmowanie własnej osoby i rzeczywisty pęd do splamionego ustroju.
   Myślenie o sobie, zajmowanie się sobą, zapatrzenie we własny wygląd, uleganie własnemu wrażeniu, współczuciu, współpracy i czuciu – pęd ku temu wszystkiemu i utożsamianie się z tym jest błędne i zgubne. Święty nie myśli o sobie, ale w istotnym ujęciu prawdy, patrzy na wieczny pożytek i szuka sposobów pomocy dla wszystkich.   Diabeł działa także przez (3) ochronę przed losem śmiertelnika. Wcześniejszy i późniejszy los przez okoliczności zatrzymują tętno i osłabiają życie. Myślenie o uchronieniu się przed losem śmiertelnika jest obłudnikiem.
   Wiadomo, że to, co się narodziło musi umrzeć. Uleganie złudzeniu, że uniknie się śmierci jest rodzajem diabelskiej pokusy. Także strach przed chorobami, które mogłyby sprowadzać śmierć jest rodzajem obłudnika. Święty nie lęka się śmierci, ponieważ przekroczył ją i znalazł odpoczynek w wiecznej szczęśliwości.   Diabeł działa przez (4) wizerunek złudzenia i błędu. Pięć przyjemności, takich jak obrazy, dźwięki, wonie, smaki i dotyki, to złudzenia. Lgnięcie do nich to obłudnik wizerunku złudzenia. Właśnie ten rodzaj obłudnika kusił Buddę i Pana Jezusa w czasie postu.   Przyjemności wywołują złudzenia u nierozumnych osób. Przyjmowanie tych złudzeń jako prawdy jest błędem. Obietnice szczęścia jakie dają tymczasowe udogodnienia nie są prawdziwe, gdyż opierają się na kruchej podstawie – na rzeczach bez znaczenia. Święty nie pragnie przyjemności i rozpoznaje ich złudną własność. Żyje zatem bez złudzeń.
   Diabeł działa przez (5) dziecko Boga. Posiadanie szczególnych znaków, umiejętności, mądrości, nie czyni nikogo niczym szczególnym, jeśli nie ma znaku miłości i litości. Bycie osobą wybraną albo szczególną może prowadzić do pychy i zuchwałości.
   Wyjątkowe doświadczanie Boskiej obecności nie powinno prowadzić do pychy albo samozachwytu. Święty chociaż był zwany dzieckiem Boga albo Synem Bożym, nie wywyższał siebie, ale uniżył się do postaci skromnego człowieka i darzył wszystkich na równi tą samą miłością.
   Tonpa Sienrab w skrócie powiedział tak: „Lgnięcie jest obłudnikiem wizerunku złudzenia, niszczenie złożoności jest obłudnikiem śmiertelnika, osąd jest obłudnikiem dziecka Boga, zajmowanie się własną osobą jest obłudnikiem”. Sienrab powiedział też, że dawni objawiciele zaczynali od opuszczenia domu, i strzegąc więzi ze spodnią szatą, przez post zwyciężyli pięciu obłudników i wroga (szatana).
   Wielki duchowny bonu, Siardza Trasi Dzialcen (shar rdza bkra shis rgyal mtshan, 1859-1935), napisał, że „siedemnaście działań obłudnika zawiera się w dwóch – w odwracaniu myśli i udaremnianiu skutków. Odwracanie myśli w objawieniu świętego i szkodzenie duszom przez udaremnianie skutków to właśnie działanie obłudnika”.7
 
„Nie daj się oszukać obłudnikowi.
Stale gardź złym przyjacielem” –
powiedział Tonpa Sienrab.


Ale uczył także w ten sposób:


„Wykształć kochającą duszę dla obłudników
okazujących się wrogimi prześladowcami”.


Na zakończenie przykład z życia Tonpy Sienraba, jak był on kuszony przez obłudnika, a także przykład z życia św. Guthlaka, gdy przebywał na wyspie napadany przez diabły.

Z książki Vajranathy (Johna Reynoldsa), Yungdrung Bon. Odwieczna tradycja (Yungdrung Publishing, przekład: Jacek Sieradzan), opartej na dawnych pismach bonu:


   «W stanie ostatecznej rzeczywistości, który jest siunjatą, nie ma różnic pomiędzy samsara a Nirwaną. Kiedy urzeczywistni się ten stan, nie akceptuje się, ani nie odrzuca niczego, pozostając po prostu w niedualizmie. Jest to stan poza dobrem i złem. Jednak w kategoriach naszej relatywnej egzystencji jako czujących istot, istnieje różnica pomiędzy tym, co jest dobre i co złe. W ten właśnie sposób Tenpa Szenrab ujawniał metody okiełznania i pokonywania negatywnych umysłów istot. Ci, którzy kierowali się błędnymi poglądami, byli głównie reprezentowani przez zastępy marów czyli demonów (bdud). Nie tylko ich własne umysły utrzymywały błędne poglądy, lecz te demony Mara trawiła złośliwość, a zwłaszcza nieprzejednana nienawiść wobec ludzi. 
   W owym czasie głównym marą był demoniczny książę Dudgyal Khyabpa Lagring (bdud rgyal Khyab pa lag ring), który żył w świecie Munpa Zerdan (Mun pa zer ldan), położonym w północno-wschodnim kierunku niebiańskiego wymairu nieba brahmaloki. Ta brahmaloka była tylko jedną z wielu w systemie wszechświatów rupadhatu. Książę Khyabpa Lagring był synem potężnego króla demona Dudzie Thodzie (bDud rje thod rje). W owych dniach różne systemy światów w różnych wszechświatach często komunikowały się z sobą, kiedy więc demoniczny książę dzięki swemu jasnowidzącemu oku spojrzał ze szczytu swego czarnego pałacu, na południowym zachodzie ujrzał wielkie, niemożliwe do opisania światło. Skupiwszy się na nim, zobaczył planetę ziemię i kraj Olmolungring. Demon wpadł w furię, gdy spostrzegł, że w tym kraju Tenpa Szenrab naucza Dharmy i że jego nauk słucha niezliczona liczba istot. Khyabpa poczuł wówczas obawę, ponieważ pomyślał, że jeśli wszyscy ci ludzie na ziemi zaczną praktykować Dharmę, to - wskutek osłabienia karmicznych śladów - zmniejszy się liczba poddanych w jego królestwie. Do przyczyn powodujących odrodzenie się w świecie demona, zaliczają się praktykowanie krwawych ofiar i czarnej magii. Rozgniewany Khyabpa postanowił zwieść Tenpę Szenraba z pomocą dziewięciu magicznych metod (bdud kyi cho 'phrul sna dgu). Wyruszając w drogę do Olmolungring, demoniczny książę Khyabpa Lagring z pomocą czarów stwarzał tych dziewięć zwodniczych złudzeń, jedno po drugim.
   Najpierw wyemanował formę Boga Mądrości, Shenlha Odkara, i pojawiając się w niebie przed Tenpą Szenrabem, powiedział Nauczycielowi, że nadszedł czas, by odstąpić od nauk i zacząć folgować własnym pożądaniom. Tenpa Szenrab poznał się jednak na tym oszustwie i demon został zmuszony do ucieczki. Następnie Khyabpa wyemanował w postaci lopona (slop dpon) czyli nauczającego mistrza, który poprzednio udzielał Salle nauk w niebie i poinformował go, że ponieważ czasy się zmieniły, zabijanie innych istot, składanie krwawych ofiar, itp., jest teraz całkiem do przyjęcia. Należy więc nauczać zgodnie ze zmieniającymi się czasami. Tenpa Szenrab ponownie rozpoznał demona, który został zmuszony do ucieczki. Potem pojawił się Tenpie Szenrabowi pod postacią jego ojca, który wracając z nieba powiedział synowi, że pozostawanie w świecie nie jest już dłużej konieczne. Ale i ten zamiar się nie powiódł. Z kolei wyemanował w postaci matki Tenpy Szenraba, która powiedziała swemu synowi, że za długo przebywa w samsarze, a teraz nadszedł czas, by powrócił do nieba i zostawił swoje ludzkie ciało. Również i to się nie udało. Teraz demon pojawił mu się w postaci pięciu śmiejących się i radosnych, przystojnych młodych ludzi. Nalegali na niego, żeby przyszedł i zaczął się bawić razem z nimi, mówiąc, że znajdą mu panienki, które go rozweselą. Powiedzieli mu, że czasy się zmieniły i że teraz powinni używać życia. I tę propozycję Nauczyciel odrzucił. Wówczas demon pojawił się w postaci pięciu pięknych i pociągających młodych dziewcząt, które towarzyszyły mu w drodze, flirtowały z nim i prosiły, żeby uprawiał z nimi seks. Nauczyciel natychmiast rozpoznał podstęp i odwrócił się do nich plecami. Z kolei demon pojawił się w postaci brata Nauczyciela i zaczął się użalać, że zbyt długo przebywał z różnymi rodzajami ludzi ze wszystkich klas społecznych i że teraz sam stał się zbrukany i zanieczyszczony. Nauczyciel odrzucił jego słowa. Z kolei Khyabpa próbował pojawić się w postaci syna Tenpa Szenraba. Przeniknął do łona jednej z królowych i po narodzinach zaczął się podawać za syna Nauczyciela. Zaatakował Tenpę Szenraba nożem, ten jednak rozpoznał go i zmusił do ucieczki.
   Do tego czasu pan kłamstw ujawnił osiem magicznych manifestacji (cho 'phrul), ale Tenpa Szenrab za każdym razem rozpoznawał jego oszukańcze zamiary. Czując wściekłość z powodu frustracji, demoniczny książę w ostatniej i dziewiątej metodzie zwodzenia, postanowił użyć gniewnych środków. Z pomocą czarów stworzył magiczną armię demonów i wysłał je na Tenpę Szenraba, który siedział w medytacji. Demony cisnęły w nigo deszcz ostrej broni, jednak Nauczyciela to nie zaniepokoiło i dalej przebywał w stanie uspokojenia. Aby okiełznać negatywności, mocą swojej medytacji oczyścił ciemność, a demoniczną broń przekształcił w kwiaty. Następnie przemówił do czeredy demonów i obdarzył ich Dharmą, dzięki czemu cały orszak demoniczego księcia został wprowadzony na ścieżkę. Wówczas Khyabpa poczuł, że jest bezsilny i nie może już dłużej przedłużać ataku na Mistrza.
   Pozostała mu tylko jedna strategia. Teraz zaczął udawać, że również się nawrócił i poprosił Tenpę Szenraba o przyjęcie go na ucznia. W takim właśnie charakterze w dzień jawił się jako ktoś dobry, oddany i posłuszny. Jednak nocą z pomocą czarów złośliwie zamrażał rośliny i drzewa».



Z książki ks. Piotra Skargi, Żywoty świętych Starego i Nowego Zakonu na każdy dzień roku (Kraków 1605; przepisane według pisowni współczesnej):

«Żywot św. Guthlaka królewskiego rodu pustelnika, pisany od Gwilhelma Ramesa, i Feliksa Krolandyjskiego benedyktynów, położony u Suriusa Tomo 2. Żył około roku Pańsk.: 706. (XIIII. April. Kwietnia)


   Z rodzaju królów angielskich idąc św. Guthlakus, gdy się narodzić miał, na podwoju ojca jego, widziana była ręka ludzka czerwona, i dom wszystek oświecająca, która znak krzyża ś. napisała. Widzieli wszyscy domownicy, i zlęknąwszy się, myśleli co by to było. A w tym baba przyjdzie i nowinę powie, iż się syn ten to Guthlakus urodził. Bez wątpienia, jako się potem okazało, tym cudem P. Bóg objawił, iż z tego dziecięcia, święty człowiek, a krzyż Chrystusów na sobie noszący być miał. Mając dwadzieścia lat i cztery, na żołnierstwo się udał, walcząc przeciw nieprzyjaciołom narodu swego, w którym stanie mężnie się sprawując, sławy wielkiej u swych dostał. Jednak w srogości wojennej wielkie zawsze nad nieprzyjaciółmi miłosierdzie okazywał, i trzecią im część korzyści i łupów wracał. Potem rozmyślając, jako królowie i przodkowie jego i na wojnach i w domu źle ginęli, a iż świat ten jest odmienny i krótki, a cieniem tylko swym zwodzący, przyzwawszy towarzyszów swoich, powiedział im: „Dotąd towarzysze mili, światu próżnemu wojnie służyłem, od tego czasu umyśliłem u zbawiciela mego żołnierzem być, a swe zbawienie na jego wojnie wysługiwać. Obierzcie sobie wodza, ja już hetmanem waszym być nie mogę”. Długo mu odradzali, ale on porzuciwszy zbroję, szedł do Rependonii do klasztoru, i tam się jako kleryk ostrzygłszy, na zakonne się ćwiczenie P. Bogu oddał. Trzeźwości służył, żadnej rzeczy nie pił, która by upoić mogła. I przez dwa lata nauczył się Psałterza, śpiewania, i w piśmie św. popęd dobry wziął. Był wdzięcznym na twarzy, bogobojnym, pokornym, mocnym w wierze, cierpliwym w nadziei, i hojnym w miłości, cichy, a radą mądry, i w słowach ostrożny.
   Po dwóch latach umyślił iść na puste miejsce, a tam doskonalszy żywot wieść: i wziąwszy od braci dozwolenie, zaniósł się na jedną wyspę, Kronlandem nazwaną, na której nikt mieszkać przez nagabanie diabelskie nie mógł. On z dwoma towarzyszami w imię Pańskie w dzień Bartłomieja św. do niej przyjechał, i mieszkanie a obronę swoją temuż św. Bartłomiejowi polecił. Postawiwszy tam sobie chałupkę, chleba tylko jęczmiennego, pijąc wodę nieczystą, raz na dzień wieczór pożywał, a skórami niewyprawnymi ciało swe pokrywał. Począł tedy czart z nim walczyć, i skusił go tak srodze, dziwne mu rzeczy na myśl przywodząc, a ów żywot odradzając, tak bardzo i długo, iż już rozpaczając, wyjść chciał. Ale go P. Bóg przez przyczynę św. Bartłomieja osobliwie obronił, i lecącego podparł, bo mu się ukazał Bartłomiej św., mówiąc: trzeba mężnie walczyć, a nie dać się pokusom obalać. Bogu dufaj, a trwając w przedsięwzięciu twoim, czekaj po pokusach pociechy. Jam się modlił za cię, aby wiara twoja nie ustawała. Od tego czasu był spokojny, a owego czarta, od Pana Boga posilony, podeptał.
   Gdy z jednej strony czart wygrać nie mógł, do drugiej się rzucił. Posłał do niego jakoby dwóch aniołów, którzy mu radzili, aby posty większe czynił – takie jakie owi święci ojcowie w Scetym, albo jak Eliasz i Mojżesz. Czart na to gonił, aby nic nie jadł, a postem się długim umorzył. Bo za niemiarowym i nierozumnym postem ciało zemdleje, duch ustanie, smak w modlitwie zginie, robota i posługa traci się, i do bogomyślności serce podnosić się nie może, a oczy duszne w rozmyślaniu rzeczy Boskich ślepną. Lecz ów żołnierz Chrystusowy zrozumiał, iż to był nieprzyjaciel, i wzywając Chrystusa, zaśpiewał: „Powstań Boże, a niech się rozproszą nieprzyjaciele Twoi. Niech uciekną, którzy Cię nienawidzą”. Z tym czarci wrzeszcząc, po powietrzu uciekali, a św. Guthlakus już się na ich chytrościach znał, i ostrożnie postępował.
   Na koniec dziwnej rzeczy nad św. Guthlakiem Pan Bóg czartom dopuścił. Po małym czasie w nocy niezliczona rzecz czartów straszliwych przyleciawszy, porwali go z komórki, i związawszy, w błotach go i bagnach głębokich topili, a potem po cierniu i krzewiskach gęstych włóczyli, i bili go srodze, śmiercią mu grożąc, a mówiąc, aby ich dzierżawie dał pokój, a z wyspy owej poszedł. A on mężnym sercem nic się nie bał, ani im tego obiecywać chciał, ale wzywając Chrystusa, mówił: „Oglądać się na Pana będę, a On na prawicy mej stanie, abym nie zginął”. Żelaznymi biczami siec go poczęli, skrzydłami swymi męczyli, i pod obłoki podnosząc, gdzieś go w północne strony zanieśli. Tam w straszliwych ciemnościach postawiony będąc, przyleciał do niego niezliczony drugi diabłów brzydkich poczet, którzy go porwali, i męcząc, nieśli go do wrót piekielnych. Poczuł św. Guthlakus smród piekielny i pałające siarczyste płomienie, i myślał sobie, iż to co już ucierpiał, jako nic nie jest przeciw owym mękom na które patrzał. Bo widział wichry ogniste, i rzeki jakieś z gradem lodowatym straszliwe i czarne. Widział z wielką swoją żałością, między owymi siarczystymi płomieniami i wichrami i iskrami, ludzi cierpiących, i inne niewymowne katowania, a czarci się z nich naśmiewali głosami owymi brzydkimi, i wołali na św. Guthlaka: „Oto cię już tu wrzucimy na wieczne męki, przeto iż śmiałeś nachodzić na miejsca nasze”. A on wszystko skromnie cierpiąc do Pana Boga wołał: „Panie Boże, w Tobie tylko nadzieja moja”. I ukazał mu się św. Bartłomiej Apostoł w wielkiej światłości, przed którą czarci wszyscy uciekli. Ale na nie Apostoł św. zawołał, rozkazując, aby go odnieśli bez szkody, tam skąd go wzięli. Co gdy już pięknie i bez urazu czynili, słyszał głos śpiewających aniołów: „Pójdą święci z cnoty w cnotę, a Bóg bogów w Syjonie widziany będzie”. Wtedy zwyciężywszy owych nieprzyjaciół, na swym miejscu mąż Boży zdrowy stanął, i po tej trwodze był daleko pokorniejszy, i w służbie Bożej gorętszy, mężniejszy i ostrożniejszy.
   Jeszcze czarci jednej drogi nań użyli. Towarzysza jego, Bertelina kleryka, tak nań pobudzili i skusili bardzo, iż go miał wolę zabić. A P. Bóg ową jego złość objawił św. Guthlakowi, i zawoławszy go, rzekł: „Bracie, umyśliłeś to a to, w ten czas i na tym miejscu, zabić mnie chcesz?” A on widząc, iż serce jego widzi, bardzo żałować grzechu swego począł, i przepraszał go z płaczem. A św. Guthlakus rad mu odpuścił, i w łaskę przyjął. Potem był mu bardzo ten Bertelinus wierny aż do śmierci, i owego ręką swoją do grobu włożył. Jeszcze i drugi raz nań szatani przyszli, tak iż wszystka owa wyspa drżała, i ukazali się mu na oko w osobie wszystkich bestii najstraszliwszych i najplugawszych i najjadowitszych. Były tam lwy, niedźwiedzie, słonie, wieprze, byki, tury, smoki itp., a on bezpiecznie krzyżem się świętym żegnając, do nich mówił: „Czarci przeklęci, na jakie sprośne osoby bestialskie swoją pychą przyszliście, iż się Bogiem czynić chcieliście? Ubogie sługi Chrystusowe ze swą szkodą prześladujecie, bo im je więcej kusicie, tym im więcej zapłaty, a sobie potępienia przyczyniacie. Bierzecie na się te obłudne maszkary i twarze jakie chcecie. Jam tego pewien, iż ani śmierć, ani żywot, ani miecz, ani anioł oddzielić mnie od miłości Chrystusowej nie może. Tak owe wszystkie obłudności czartowskie i postrachy przepadły.
   Na rozkazanie św. Guthlaka ptactwo i ryby i zwierzęta do niego chodziły – cieszył się nimi, i ptakom miejsca na gniazda rozdawał. Gdy go pytano, jak się go tak ptaki nie bały, powiedział: „Kto dla Pana Boga światem i ludzkim towarzystwem wzgardzi, nie tylko bestie, ale aniołowie mu są ku pociesze”. Wsławiony żywot jego wiele ludzi do niego przypędzał z rozmaitymi potrzebami. Wyganiał czarty, smutnych cieszył, grzesznych do pokuty przywodził. Pasem jego opętany opasany, ku zdrowiu przyszedł i diabła zbył. Jednemu, który miał nogę cierniem ciężko przekłutą, skoro swoją nań włosiennicę włożył, cierń z nogi wypadł, i rana się prędko zgoiła.
   Eburda, córka króla Adulfa, panna i ksieni klasztorna, posłała mu grób ołowiany, prosząc aby w nim ciało swe położyć kazał. A pytała go, kto by jego żywota i cnót potomkiem być miał. On z trudnością grób przyjął, a o potomku powiedział, iż jeszcze poganinem jest, a rychło już do chrztu świętego przyjdzie, i tak się stało. Bo Cissa niejaki nowo ochrzczony na jego miejsce nastąpił. Także niejakiemu Ethelbaldowi od króla Konrada z królestwa wygnanemu, który go tam często nawiedzał, jego się modlitwie polecając, na jego pociechę (bo go bardzo żałował) powiedział, iż rychło król umrzeć, a on na królestwo wstąpić miał, co się po śmierci św. Guthlaka w kilka lat spełniło. Gdy czas śmierci jego przychodził, będąc od Pana Boga przestrzeżony, zawołał Bertelina swego, i powiedział mu o bliskiej śmierci swej, prosząc aby siostrę jego, Begę od niego pożegnał, powiadając, iż się dlatego tu na świecie z nią widzieć nie chciałem, abym w niebie wiecznie na nią patrzeć mógł. Pytał go Bertelinus poprzysięgając na Boga, aby prawdy nie taił: „Jak – powiada – z tobą tu na pustynię przyszedłem, często z tobą kogoś gadającego słyszałem, którego nigdy widzieć nie mogłem”. A on mu powiedział: „Iż już idę na ów świat, mogę ci się z tego zwierzyć, iż mi Pan Bóg dał anioła swego, który mnie tu na puszczy sprawował i przestrzegał, i rzeczy mi prorockie i przyszłe oznajmiał. Ale ty tego taj, a nie opowiadaj, chyba że siostrze mojej, Bege i Egbertowi pustelnikowi”. Widział ten Bertelinus od północy światłość w komórce jego. A gdy już słońce wschodziło, zawołał na Bertelina mąż święty: „Już idę do Chrystusa”. I ściągnąwszy w górę ręce i oczy, ten świat pożegnał. Osiem lat był żołnierzem świeckim, a piętnaście Chrystusowym. Żył lat czterdzieści i siedem. Cudami po śmierci także uwielbiony od Pana Boga jest. A wyspę ową, nastawszy na królestwo Ethelbaldus, duchowieństwu i inne ziemie darował, i klasztor tam i kościół zbudował, na pamiątkę proroka swego, Bogu nieogarnionemu i w świętych swoich chwalebnemu, któremu pokorny pokłon na wieki wiekom. Amen.
  
1 Bon uznawany jest urzędowo za piątą szkołę buddyzmu tybetańskiego.
2 nga bdag 'dzin pa bdud yin no. To zdanie pochodzi z Opowieści (zob. przyp. 5 poniżej). Można je również przełożyć w ten sposób: „Pojmowanie własnej osoby jest obłudnikiem”, czyli patrzenie na siebie jako na odrębną, niezależną osobę jest zdradzieckie, jak również zajmowanie się tym złudzeniem własnej odrębności.
3 dang po bdud rnams gang nas byung/ ma rig ma rtogs rgyud las byung. To zdanie również pochodzi z Opowieści (zob. przyp. 5).
4 gshen rab 'khrul pa med pa la/ bdud ni 'khrul nas logs par spyad pa ste/ (przyp. 5).
5 Tutaj podamy je według żywota Sienraba, jaki został zawarty w księdze Mdo 'dus pa rin po che'i rgyud thams cad mkhyen pa'i bka' tshad ma, tzn. Dziedzictwo cennego zbioru opowieści: Wzór przykazania Wszechwiedzącego”.
6 1. nyon mongs bdud albo kun nas nyon mongs pa'i bdud, 2. phung po nye bar len pa'i bdud, 3. 'chi bdag las btsan dag gi bdud, 4. sgyu ma 'khrul pa gzugs brnyan gyi bdud, 5. lha'i bu'i bdud.
7 Te zdania pochodzą z Sde snod rin po che'i mdzod yid bzhin 'byung ba'i gter zhes bya ba.

sobota, 4 maja 2013

Ślina Namaszczonego

Ślina z języka Namaszczonego jest jak balsam.

Z Opowieści bonu (mdo). Przkład własny.

གཤེན་རབ་ལྗགས་ཀྱི་མཆིལ་མ་བདུད་རྩི་དང་འདྲ།

མདོ་ལས་བྱུང་ངོ་།